Co to był za mecz. Wielki powrót San Antonio Spurs,
buzzer-beatery, trzy dogrywki. Choć to dopiero drugi miesiąc tegorocznego
sezonu to pojedynek San Antonio Spurs –
Memphis Grizzlies już teraz zasługuje na miano meczu roku. Mam tylko nadzieję,
że takich spotkań będzie więcej.
Mój plan na noc z 17. na 18. grudnia był bardzo prosty.
Pójść jak najszybciej spać. Wypompowanie organizmu przez regularne oglądanie
meczów sięgało zenitu, a moje funkcjonowanie w ciągu dnia nie koniecznie można
było nazwać normalnym. Dodatkowym impulsem do śledzenia spotkań był nocny dyżur na PROBASKET.PL.
Ostatecznie okazało się, że przespanie całej nocy muszę
odłożyć na bliżej nieznaną przyszłość. Pobudka o drugiej w nocy i przykry (jak
to dla kibica Spurs) widok przegrywającej dużą ilością punktów ekipy z Teksasu
nie napawał dodatkowym optymizmem. Carter w pierwszej kwarcie strzelał skąd chciał,
a styl gry Spurs daleki był od stylu
mistrzowskiego.
W drugiej kwarcie, a szczególnie w końcówce coś się
ruszyło w grze Mistrzów NBA. Zniwelowanie części strat i dobra prognoza na drugą
połowę była głównym powodem pozostania przed komputerem. Trzecia kwarta zaczęła
się od serii 10-0 dla Memphis i znów Spurs musieli grać z nożem na gardle. Świeżość
w grze Spurs widoczna była szczególnie, gdy Gregg Popovich wysłał na parkiet
Manu Ginobiliego, który zdobywając sześć punktów nawiązał „bliższy” kontakt z
Memphis.
Prawdziwe emocje pojawiły się w końcówce czwartej kwarty.
Tutaj nie było już mowy o spaniu, ani o żalu, że to już kolejna noc zarwana. Po
takim spotkaniu jak ten zapomniałem o zmęczeniu i potrzebie snu. Dziś całkiem
inaczej funkcjonuję niż chociażby wczoraj czy przedwczoraj, mimo spania „na
raty”.
To jest właśnie magia NBA i tego sportu. Czasami mimo
naprawdę ciężkich warunków jedno spotkanie, kilka akcji, ostatnia minuta mogą
rozbudzić człowieka do takiego stopnia, że zapomina on o potrzebie snu i
funkcjonuje jak po dobrze przespanej nocce.
<i>fot. Keith Allison, Creative Commons</i>
<i>fot. Keith Allison, Creative Commons</i>
Podsumowując mecz, powiem to samo co powiedział
komentator stacji FOX po buzzer-beaterze Tima Duncana: OH MY GOD.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wystukaj coś sensownego