czwartek, 18 grudnia 2014

Kiedy NBA jest ważniejsze od snu

Co to był za mecz. Wielki powrót San Antonio Spurs, buzzer-beatery, trzy dogrywki. Choć to dopiero drugi miesiąc tegorocznego sezonu to pojedynek San Antonio Spurs – Memphis Grizzlies już teraz zasługuje na miano meczu roku. Mam tylko nadzieję, że takich spotkań będzie więcej.


Mój plan na noc z 17. na 18. grudnia był bardzo prosty. Pójść jak najszybciej spać. Wypompowanie organizmu przez regularne oglądanie meczów sięgało zenitu, a moje funkcjonowanie w ciągu dnia nie koniecznie można było nazwać normalnym. Dodatkowym impulsem do śledzenia spotkań był nocny dyżur na PROBASKET.PL.



Ostatecznie okazało się, że przespanie całej nocy muszę odłożyć na bliżej nieznaną przyszłość. Pobudka o drugiej w nocy i przykry (jak to dla kibica Spurs) widok przegrywającej dużą ilością punktów ekipy z Teksasu nie napawał dodatkowym optymizmem. Carter w pierwszej kwarcie strzelał skąd chciał, a styl gry Spurs  daleki był od stylu mistrzowskiego.

W drugiej kwarcie, a szczególnie w końcówce coś się ruszyło w grze Mistrzów NBA. Zniwelowanie części strat i dobra prognoza na drugą połowę była głównym powodem pozostania przed komputerem. Trzecia kwarta zaczęła się od serii 10-0 dla Memphis i znów Spurs musieli grać z nożem na gardle. Świeżość w grze Spurs widoczna była szczególnie, gdy Gregg Popovich wysłał na parkiet Manu Ginobiliego, który zdobywając sześć punktów nawiązał „bliższy” kontakt z Memphis.

Prawdziwe emocje pojawiły się w końcówce czwartej kwarty. Tutaj nie było już mowy o spaniu, ani o żalu, że to już kolejna noc zarwana. Po takim spotkaniu jak ten zapomniałem o zmęczeniu i potrzebie snu. Dziś całkiem inaczej funkcjonuję niż chociażby wczoraj czy przedwczoraj, mimo spania „na raty”.



To jest właśnie magia NBA i tego sportu. Czasami mimo naprawdę ciężkich warunków jedno spotkanie, kilka akcji, ostatnia minuta mogą rozbudzić człowieka do takiego stopnia, że zapomina on o potrzebie snu i funkcjonuje jak po dobrze przespanej nocce.

<i>fot. Keith Allison, Creative Commons</i>

Podsumowując mecz, powiem to samo co powiedział komentator stacji FOX po buzzer-beaterze Tima Duncana: OH MY GOD.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wystukaj coś sensownego